Legendy o Starych Juchach i okolicach

Sporo tutejszych wsi posiadało jakąś własną historię, bądź legendę. Wiele z nich dotyczyło charakterystycznych dla tych stron jezior i pagórków. O jeziorze Krzywił koło Nowych Krzywych mówiono, iż posiada podziemne połączenie z jeziorem Łaśmiady. Tłumaczono to zdarzeniem, kiedy to wół utopiony w tym jeziorze miał być odnaleziony po kilku dniach w jeziorze Łaśmiady. Podobna legenda występuje w przybliżonej formie także w innych rejonach Polski.

Najbardziej znaną w Starych Juchach jest legenda o powstaniu nazwy miejscowości:
Około 500 metrów na wschód od kościoła, po lewej stronie torów kolejowych do Ełku znajduje się w lesie wielki głaz narzutowy. Legenda mówi, iż był on niegdyś pogańskim ołtarzem ofiarnym, na którym Jaćwingowie składali ofiary swoim bożkom: Perkunasowi, Petrimpusowi i Pikilusowi. Od krwi ściekającej z ołtarza - podobnie jak w starej polszczyźnie zwanej z jaćwieska „jucha” - wzięła nazwę osada: początkowo zwana Juchą. Głaz ten zaliczany jest do największych na terenie Mazur. Uznany został już w okresie przedwojennym za pomnik przyrody.

Często w legendach tych występuje motyw diabła, albo innych sił nieczystych. Ludowi bajarze upodobali sobie szczególnie pod tym względem niewielkie jezioro Ślepieniec w pobliżu Gorła. Opowiedziana w 1956 roku przez Jana Biernata historia o tym jeziorze brzmi następująco:
„... Ojciec i syn Kossak z Gorła (nima tam już nic, ni bobinku po nich nie zostało) łozili na tym Ślepińcu ryby. Dostali srogiego scubła, a potem kleli co tak więcej nie dostali. Ten scupak jim ros w bacie. Tedy tak zakleli to scubeł zaginął, ale wietrz taki zisier, tak zrobziuł. To ten diabeł (zły zietr) ino posed po brzezinie. Ino się brzezina gięła i zginął...” Nie jest to jedyna historia o siłach nieczystych zamieszkujących to jezioro: „Pewnego razu w Juchach było wielkie wesele. Na weselu grali muzykanci z Gorła. Gdy muzykanci wracali do domów, noc była bardzo ciemna i niespokojna. Po drodze napadł na nich straszny wilk, oni uciekając zgubili drogę i zabłądzili. Chodząc po polach spotkali dużego chłopa, opowiedzieli mu o swoim nieszczęściu. Wysłuchawszy ich obiecał, że zaprowadzi ich do domu. Szedł przed nimi sporymi krokami, a żeby im weselej było, wziął od jednego z muzykantów skrzypki i grał im cudne piosenki, oni zaś szli za nim jak zaczarowani. Nagle, gdzieś daleko zapiał kogut. Chłop rzucił skrzypki i znikł. Gdy trochę rozwidniło się, zobaczyli, że znajdują się na bagnie koło jeziora Ślepieniec. Wiele nie brakowało, a potopiliby się w nim. Niezwykły to był chłop, który ich prowadził, bo był nim diabeł, władca tego jeziora. Gdyby nie pianie koguta, który przepędził tym diabła, na pewno muzykanci leżeliby na dnie diabelskiego jeziora.”

Istnieją aż trzy różne legendy dotyczące dawnego jaćwieskiego grodziska - Zamczysko na północ od wsi Gorłówko. Irena Szczech ze Szczecinowa przedstawiła taka jej wersję:
„Starzy ludzie powiadali, że na tej górze przed kilkuset laty stał zamek. Gdy pewnej niedzieli pan zamku zagnał wszystkich ludzi do roboty, na niebie zjawiły się ciemne chmury i nad zamkiem rozsrożyła się straszna burza. Ziemia się rozwarła, a zamek ze wszystkimi tam znajdującymi się ludźmi gdzieś znikł. Po wiekach ludzie w ziemi widzieli szpary i rysy. Każdego roku, w lecie, gdy była ładna pogoda ukazywała się córka pana tego zamku, ubrana w długą, niebieska jak niebo szatę. Miała długie, piękne włosy. Trzymała duży kosz i długą linę, na której rozwieszała piękną, białą bieliznę i kładła do kosza, a potem znikała. Zamku tego już nikt nie widział, ale góra jeszcze i teraz istnieje.”
Inną wersje legendy przedstawiał Tys z Gorłówka:
„Był kiedyś na górze zamek, który zapadł się pod ziemię. Raz na sto lat wychodzi z głębi panna, na biało ubrana i czeka, aby ja ktoś wyzwolił od potępienia przez trzykrotne obniesienie dookoła góry, nie wolno mu się przy tym niczego przestraszyć. Stary Juszko, może miał z dziewięćdziesiąt lat, opowiadał, że pewien chłop o dwunastej w nocy napotkał ja i zaczął obnosić. Dwa razy już obniósł i zdawało mu się, że panna jest coraz cięższa. Ona mu tłumaczyła, że nie ma się czego bać, bo mu nic się nie stanie. Gdy trzeci raz zaczął drogę dookoła góry, wlazł na kupę siana. Było tam pełno wężów i gadów. Chłop przestraszył się i chciał zawrócić. To zgubiło pannę. Tylko zaklaskała w ręce i na zawsze przepadła.”
Ostatnią z wersji legendy przedstawiła Nina Marcjan, która to jakoby miała być świadkiem tego zdarzenia:
„Na stoku góry otwiera się ziemia, a z głębi wychodzą trzy wysokie niewiasty, ubrane w długie, białe szaty; ukazują się trzy razy na dobę: o godzinie szóstej, dwunastej i osiemnastej. Trzeba im ustępować z drogi, gdyż inaczej mocno bija czym popadnie. Jednego młodziana stłukły porządnie za zdradę dziewczyny. Raz spotkały pewną kobietę z Dobrej Woli, która chodziła po prośbie. Zaprosiły ją do swoich komnat. Zjechały w dół do pana, który miał klucze od zamku i poleciły kobiecie, aby mu wykradła klucz. Trudno jej było to wykonać, bo on był straszny i pluł ogniem. Niewiasty wyprowadziły ją na górę i powiedziały do niej: Jesteśmy na wieki zatracone i znikły. Od tego czasu nikt ich więcej nie widział i ziemia się więcej nie otwierała.” Lendzian z Gorłówka opowiedział natomiast następującą historyjkę: „W Orzechowie żył chłop, który mieszkał z dala od wioski, bliżej do lasa. Miał to być czarownik. Cudny to był chłop. Okiem strzelał zające. Raz założył się na zająca i strzelił do niego, a ten zając, nic mu się nie stało, stanął na słupka i łapką mu pogroził. Chłop na to nic nie dbał. I tak było dwa razy i nie trafił. Za trzecim razem zając przybiegł do niego i łapką go wybił. I ten chłop niedługo i pomarł.” O innej zapadniętej górze mówiono w Rogalach: „...Jest tu niedaleko Góra Zielga (Wielka) i tu bodaj był dom. Ten dom zapad. Potem kopali chłopy i chcieli się do niego dokopać. Potem się dali na pokój. Zapadła ziem i ludzi nie było, wcale zabacyli o tem.”

Istnieje także legenda o małym jeziorku między Szczecinowem a Dobrą Wolą, zwanym  „Okiem”, opowiedziana przez Irenę Szczech ze Szczecinowa:

„Przy granicej Szczecinowo stał przed kilku wiekami stary kościół. Ludziom, które w tej okoliczy mieszkały było im bardzo dobrze. Z powodu tego byli niepobożne i nie szły do kościoła. Nawet i święta nie myszlały o kościele, tylko o swoich codziennych robot, a aby się rozweselyć. W pewnej wygilii przed Bożego Narodzeniem nikt nie poszedł do kościoła i dlatego kościelny wcale nie dzwonył. W tem nagle okazał się anioł z nieba, zabrał dzwonie (dzwony) i zaniósł ich do bliskiego jeziora gdzie ich utopył. Stare ludzie jeszcze długie lata potem, co wiecór przed Bożego Narodzeniem słyszeli jakby wszechświata głos tych dzwonów. Kościół ten już się zniścił, teraz po niem żadnego szladu nie ma. Jezioro te, które choć aż bardzo małe nie ma dna. Przez mierzenie zbadano, że przy brzegu jest 15 metrów głęboko, lecz w środku jeziora nie można się w żaden sposób do dna dostać. Mieszkańce z Szczecinowa i Dobrowoli nazywają te jezioro Oko.”

Ciekawa jest też historia pochodzenia nazwy
wsi Królowa Wola:

„Król wiózł chora córkę daleko do miasta. Goniła go moc szczurów. Aby się od nich uwolnić król najpierw rzucił im swoje ubranie, potem zostawił uprząż, w końcu z córką na ręku wszedł do wody. Za nim pobiegły szczury i potopiły się. Od tej chwili wyginęły szczury, bo taka była króla wola.”

Możesz przeczytać także o historii budowy kolei koło Starych Juch - nieukończonym nasypie przez jezioro Rekąty.
Treść legend zebrał Jan Kawecki. 

          

Tekst © Michał Kawecki 1997 - 2011Powrót do strony głównej